Psie straszydła o ludzkich twarzach

    Za największych znawców wiedzy demonicznej powsze­chnie uchodzili nocni stróże. Nikt tak jak oni nie znał miejscowych duchów i ich zwyczajów. Często na podstawie różnych i tylko im wiado­mych znaków, potrafili przestrzec przed nadchodzącą śmiercią lub innym nieszczęściem. Wykorzystywali do tego najróżniejsze sygnały,  zachowania zwierząt a nawet same kontakty z duchami. Jeszcze powszechniej uchodzili za zwykłych dziwaków i to za sprawą swoistej tradycji, której zawsze byli wierni.
Tradycje i zwy­czaje nocnych stróżów, które dzisiaj dla wielu z nas uchodzą za prze­jaw skrajnej ciemnoty, były niezwykle barwne. Dość powszechną  rolę odgrywał w nich czosnek, który wieszany na szyi lub noszony w kieszeni sku­tecznie chronił przed spotkaniem kogoś podobnego do wilkołaka. Popularne były pazury czarnego kota lub koguta, chroniące przed szukającą swojej ofiary - zmorą nocną. W nękanych przez zmorę domach na progu przy drzwiach zostawiano nóż lub wbijano igłę. W stajniach i oborach krzyżowano kosy i sierpy, a w szczególnych przypadkach wbijano siekierę w próg. Czynności te po­dobno skutecznie odpędzały intruza.
Każdy stróż nocny posiadał swój specjalny talizman, chroniący przed złymi duchami. Przed nimi chroniły również tajemnicze zaklęcia, które wypowiadano w pewnych odstępach czasu i zawsze po trzy razy. Jedno z takich zaklęć brzmiało następująco: „duchu,  duchu daj się nieść twoje miejsce w piekle leźć". W Muzeum Ziemi Grodziskiej zna­jduje się stara pochodnia, służąca do zapalania ulicznych lamp naftowych z wyrytym napisem: „duchy Twojej pory czas, w piekle znajdziesz lepszy czas".
Nierozłącznym towarzyszem nocnej służby był pies, który jeśli urodził się w pełnię księżyca, posiadał obok predyspozycji obronnych pewne zdolności metafizyczne. Takie psy w porę potrafiły dostrzec niebezpieczeństwo i w razie potrzeby skutecznie obronić właściciela.   
Wiele takich i jeszcze innych zwyczajów  pielęgnowali nocni stróże w okolicznych majątkach ziemskich w okresie międzywojennym.
Jednym ze „sławniejszych" stróży, był niejaki pan Balicki. Pełnił on obowiązki stróża nocnego w majątku hrabiny  Heleny Zimermann, to jest w parku i pałacu przy dawnej ulicy Zamkowej, a obecnej ulicy 27 Stycznia. Podobno stróżując  nie mógł opędzić się od miejscowej dzieciarni, która nachodziła dobra pańskie. Wymyślił sobie, że sam zacznie straszyć w parku,  udając psa z ludzkim wyrazem twarzy. Co ciekawe, straszył tak podobno przez pewien czas, tworząc nawet swoistą legendę, aż w końcu został przyłapany. Wspominała o tym lokalna prasa w 1906 roku. Jego inicjatywa nie znalazła prawdopodobnie uznania u zacnego hrabiostwa, ponieważ późniejsze wzmianki mówią, że stróżował w Cykowie. Tam również straszył,  co bojaźliwszych ludzi, aż któregoś ranka znaleziono biedaka martwego. Obok oficjalnej przyczyny śmierci wystawionej przez objazdowego fel­czera istniała druga, bardziej wiarygodna,  wystawiona przez miejscową „mądrą". Według niej pan Balicki miał pecha i przez nieuwagę postraszył miejscowego ducha.
 Z parkiem przy ulicy Za­mkowej związana jest inna historia, w której wspomina się o dwóch psach z ludzką twarzą. Miały one biegać po przylegającej do parku, a nieistniejącej obecnie alei ka­sztanowej. Podobno późnym wieczorem niespodziewanie wyłaniały się z ciemności i biegły na wprost napotkanej osoby. W ostatnim momencie skręcały w bok, lekko ocierając się o przechodnia.  Znikały gdzieś przy pomniku wojewody mazowieckiego i sieradzkiego- Wojciecha Leona Opalińskiego.  Chodziły słuchy, że owe psy to jego dworzanie, skazani za  niewierność na wieczną służbę. 
Starsi mieszkańcy Zdroju pamiętają jeszcze tzw. „dróżkę" biegnącą przez pola z Grodziska do Zdroju, zwaną również „gacią". Powszechnie mówiło się, że jest w niej coś dziwnego. Gdzieś w jej połowie pojawiał się mały, czarny pies, o dziwnych, czerwonych oczach. Przez pewien odcinek drogi szedł razem z napotkaną osobą i nagle znikał. Dla spotkanych osób, które nie zwracały na niego uwagi, był zupełnie niegroźny. Gdyby jednak było inaczej, ten mały pies przeistaczał się w prawdziwą bestię. Do niedawna żyli  jeszcze ludzie, którzy mogli coś o tym powiedzieć. Znany jest przypadek, kiedy jadący rowerem mieszkaniec Grodziska ciągnął na smyczy swojego dużego owczarka niemieckiego. W pewnej chwili pojawił się pies o dużych, czerwonych oczach. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, żeby rasowy wilczur w panicznej ucieczce przewrócił pana z rowe­rem, a wpadając na podwórze domostwa o mało nie zabił się o własną budę. Przez kilka dni nie wychodził z budy, a już do końca pozostał bojaźliwym psem.
Opowieści, w których bohaterami są tajemnicze psy można dość często usłyszeć. Obok koni to właśnie psy stanowią dopełnienie wielu legend i najdziwniejszych historii. Wśród znawców przedmiotu  panuje przekonanie, że występują w miejscach tragicznych wydarzeń. Dlatego często spotykane są na dawnych pobojowiskach, czy miejscach zbrodni.  Może to tylko przypadek, że w pobliżu wspom­nianej „dróżki" leżą rozstrzelani żołnierze niemieccy, których podobno schwytali Rosjanie w studni św. Bernarda.  Miało to miejsce 27 stycznia 1945 roku,  po tragicznym nalocie samolotów niemieckich na Grodzisk. W czasie usuwania zniszczeń natrafiono na czterech żołnierzy niemieckich z radiostacją  ukrywających się w studni.  To oni mieli przekazać meldunek o wielkim wiecu mie­szkańców miasta zorganizowanym z okazji wyzwolenia. W wyniku nalotu zabito i raniono kilkadziesiąt osób, w tym wielu żołnierzy radzieckich.